Królowa bez korony: Lodali Barbera d’Alba „Lorens” 2017

Królowa bez korony: Lodali Barbera d’Alba „Lorens” 2017

Trudno ukraść nawet skrawek blasku chwały w miejscu, gdzie rządzą niepodzielnie król i królowa włoskich win. Tak bowiem w Piemoncie nazywane są dwa najsłynniejsze wina – Barolo i Barbaresco. Choć region ten produkuje relatywnie niewielki wolumen, w obrębie jego granic znajduje się najwięcej apelacji klasy DOCG w całym kraju. Porównywany jest często z Burgundią ze względu na rozdrobniony charakter rodzinnych winnic oraz blade w kolorze wina o świetnym potencjale dojrzewania. Wśród czerwonych szczepów króluje oczywiście Nebbiolo, które daje najszlachetniejsze i najdroższe wina. Barbera, choć większa areałem, ustępuje mu sławą. Nie znaczy to wcale, że nie ma potencjału do tworzenia wyjątkowych win. Sztuką jest zatem odszukać, nie dając się oślepić królewskiej chwale, urok w niepozornej dworzance, która brak tytułów nadrabia ciekawą historią i unikalnym charakterem. Moim punktem wyjścia jest, położone pośród winnic, niewielkie i urokliwe miasto Alba oraz jego górzyste okolice.

Widok na otoczone winnicami wzgórza Langhe

Wzgórza Langhe, obejmujące południową część regionu Piemont, słyną z wielu doskonałych win. Wysokiej jakości owoców sprzyja tam zarówno alpejski chłód jak i śródziemnomorskie słońce. Zimne poranki i ciepłe dni zapewniają wzorowe warunki do powolnego i równomiernego dojrzewania winogron. Stoki u podnóży wzniesień gwarantują korzystną ekspozycję nasadzeń i różnorodność gleb. Podłoże dla winnic stanowi głównie glina z dużą zawartością wapienia i kredy. Spośród wielu uprawianych tam szczepów, największym areałem pochwalić się może wydajna Barbera. Historia tej odmiany prawdopodobnie sięga starożytności a jej udokumentowana część zaczyna się w dwunastym wieku. Pochodzenie szczepu przypisuje się miejscowości Monferrato leżącej na północnym krańcu wzgórz Langhe, co czyni Barberę szczepem autochtonicznym dla Piemonte. Tam właśnie znajduje się większa część jej winnic, choć można ją spotkać również w Lombardii czy Emilia Romagna a także Australii i USA. Dwie najlepsze apelacje dla tego szczepu to Barbera d’Alba oraz Barbera d’Asti biorące swoje nazwy od dwóch nieodległych od siebie miasteczek. Tak, jak w przypadku Barolo i Barbaresco – istnieje subtelne rozróżnienie pomiędzy winami z tych dwóch terroir. Te z okolic Asti prezentują lżejsze i przystępniejsze oblicze, które Włosi nazywają często kobiecym. Alba zaś to miejsce, gdzie Barbera nabiera więcej struktury, tanin i potencjału dojrzewania. Z tych cech chętnie korzystają najlepsi producenci, którzy dostrzegają piękno w skądinąd powszechnej odmianie. Niektórzy z nich wcielają nawet wina z apelacji Barbera d’Alba do swoich prestiżowych linii. Nie inaczej jest w przypadku Waltera Lodaliego, którego Barbera Lorens z rocznika 2015 wyróżniona została platyną Decanter World Wine Awards.

Po śmierci Lorenzo, pieczę nad interesem przejęła jego niestrudzona żona, od której fachu uczył się ich jedyny syn Walter. Ostatecznie to właśnie on zajął stanowisko zarządcy i wniósł sporo innowacji oraz profesjonalizmu do przedsięwzięcia.

Długo przed objęciem sterów winiarni przez Waltera, jego dziadek – Giovanni Lodali, rozpoczął produkcję wina dla gości swojej niewielkiej restauracji w miasteczku Treiso. Wieść o lokalnym specjalne szybko się rozniosła, co sprawiło, że zaczął traktować tworzenie win coraz poważniej. Co najważniejsze, przekazał swoje winiarskie zacięcie synowi. W 1955 Lorenzo Lodali uzyskał dyplom szkoły enologicznej w Albie, żeby trzy lata później, razem z żoną Ritą, rozpocząć produkcję win słynnych apelacji Barolo i Barbaresco. Wraz z latami działalności selekcja rozrosła się również o inne apelacje, m.in. właśnie o Barbera d’Alba. Po śmierci Lorenzo, pieczę nad interesem przejęła jego niestrudzona żona, od której fachu uczył się ich jedyny syn Walter. Ostatecznie to właśnie on zajął stanowisko zarządcy i wniósł sporo innowacji oraz profesjonalizmu do przedsięwzięcia. W 2005, na cześć swojego ojca, stworzył linię Lorens (od imienia Lorenzo w piemonckim dialekcie).

Obok Barolo i Barbaresco to właśnie Barbera dopełniła topowej selekcji. Posunięcie okazało się wielkim sukcesem, co przyniosłoby, z pewnością, dumę pierwszemu zawodowemu winiarzowi rodziny Lodali, którego pasję kontynuował jego syn. W tegorocznym zestawieniu magazynu Winemag, Barbera Lorens znalazła miejsce wśród 100 najlepszych włoskich win.

Wino w ustach trwa długo a z każdym kolejnym łykiem woła o kulinarny akompaniament. Sam producent poleca je do gulaszu z dziczyzny w towarzystwie, a jakże, piemonckich trufli.

Lodali Barbera d’Alba Lorens 2017 to wino powstające w oparciu o owoce winnic położonych przy miejscowościach Treiso i Roddi. Odbyło dojrzewanie we francuskich dębowych beczkach typu barrique, które trwało 12 miesięcy. W jego szacie przejawia się głęboki, ciemny, rubinowy kolor. Koncentracja barwy zaskakuje, gdyż zwykle Barbera daje znacznie bledsze wina. W nosie znajduję świeże owoce – maliny, wiśnie i jeżyny. Krok w krok z owocowymi aromatami idzie beczkowa wanilia i czekolada a po dłuższej chwili również pieprz i wzruszona ziemia. W ustach natomiast dominacja owocu jest ewidentna a przyprawy jedynie urozmaicają smak zamiast stanowić jego esencję. Należą się za to brawa, ponieważ charakterystyka szczepu nie jest nimi zagłuszona a jedynie wsparta. Ciało wina jest pełne, czego podstawę stanowi piętnastoprocentowy alkohol. Taniny dają o sobie znać ale są zaskakująco miękkie jak na wciąż młody rocznik. 2017 zyskał pijalność znacznie wcześniej niż 2015 z oczywistą korzyścią dla niecierpliwych smakoszy. Ucieszy ich również to, że choć wskazana, dekantacja w tym przypadku na pewno nie jest konieczna. Wino pięknie pokazuje się i bez niej pod warunkiem poszanowania jego klasy kieliszkiem o adekwatnej pojemności. To wino w ustach trwa długo a z każdym kolejnym łykiem woła o kulinarny akompaniament. Sam producent poleca je do gulaszu z dziczyzny w towarzystwie, a jakże, piemonckich trufli. Podpisuję się wszystkim rękami. W Albie i okolicach na pewno znalazłoby się kilku zdolnych kucharzy, którzy wyczarowali by sto kolejnych dań pasujących pod tę Barberę. Większość zapewne byłaby oparta o czerwone mięsa i wyraziste sosy, grzyby, pieprz oraz lukrecję. Najkorzystniej byłoby po prostu się tam wybrać, żeby zasmakować lokalnych specjałów w regionie, który zapoczątkował gastronomiczny ruch Slow Food. Rodzina Lodali z przyjemnością przyjmuje gości ciekawych dobrego jedzenia i wybornych win, więc program z góry skazany byłby na sukces.

Barbera Lorens nie przejawia kompleksu drugiego szczepu. Jest piękna i dumna a, w swojej klasie, może nawet rzucić wyzwanie królewskiej parze. W świecie win wysoka wartość bywa ukryta pomiędzy filarami oczywistej sławy. Godzi się zatem niekiedy sięgnąć głębiej i zrobić krok w nieznane. Choćby po to, aby lepiej poznać własny gust lub wychwycić w nim nieuchronną zmianę

 

Wino jest darem natury: Orsi Vigna del Grotto 2018

Wino jest darem natury: Orsi Vigna del Grotto 2018

Pod koniec każdego roku w Berlinie organizowane są targi win naturalnych – RAW Berlin. Tegoroczne raczej nie odbędą się z wiadomych przyczyn. Wracając jednak pamięcią do tych ostatnich w 2019 roku, wspominam szczególnie spotkanie z jednym winiarzem. W zasadzie jednak bardziej wspominam spotkanie z winami, gdyż przy jego stoisku nikogo nie było. Zauważyć dała się jednak wiadomość dla odwiedzających, która brzmiała mniej więcej tak: “Cześć! Nie jestem barmanem, z nalewaniem wina poradzisz sobie sam. Jestem winiarzem a to miejsce jest dla mnie tym czym dla dzieci jest wielki sklep z zabawkami. Można mnie spotkać przy innych stoiskach z kieliszkiem w dłoni. Jeśli coś Ci zasmakuje, zapraszam do kontaktu”. Tak właśnie z potencjalnymi nabywcami jego win, komunikuje się Federico Orsi. Skutecznie – dotarła do nas właśnie partia jego butelek. Taki rodzaj marketingu możliwy jest jedynie przy spełnieniu bardzo ważnego warunku – produkt musi być wyjątkowy a tak właśnie jest w tym przypadku. Zacznijmy jednak od początku.

Na północy Włoch, granicząc od południa z Toskanią a od północy z Veneto, mieści się region o nazwie Emilia Romagna. Jest duży i płodny a jego winiarska historia sięga starożytności. Znany jest, w kontekście wina, między innymi z Lambrusco, które powstaje z owoców winorośli gatunku Vitis Labrusca. To fakt wyjątkowy, ponieważ przytłaczająca większość uprawianych na świecie winorośli to Vitis Vinifera. Regionowi temu sławę przyniosły również jego znakomite produkty kulinarne – długowieczny ocet balsamiczny z Modeny czy ceniony twardy ser Parmigiano Reggiano. Pomimo sporego areału, tylko niewielka część wina klasyfikowana jest apelacją DOC czy DOCG. Tych ostatnich mamy jedynie dwie – obie stosunkowo młode, co może wskazywać na to, że winiarze zaczynają skupiać się coraz bardziej na jakości win niż wielkości produkcji. Okolice Bolonii – stolicy Emilia Romagna – to miejsce, gdzie powstają wina apelacji DOC Colli Bolognesi. Winnice mieszczą się głównie na południowy-zachód od miasta, u podnóża Apeninów. Różnorodność glebowa i sprzyjający klimat sprawiają, ze jest to strefa doskonała do produkcji jakościowych win. W 2010 wyodrębniono z niej podregion Colli Bolognesi Classico Pignoletto, który zyskał miano drugiego (po Albana Romagna) DOCG w regionie. W 2014 rozszerzono granice apelacji, usuwając jednocześnie człon Classico z jej nazwy. Ciekawą historię ma nazwa szczepu, który jest tam wykorzystywany. Oryginalnie zwany Pignoletto, teraz identyfikowany jest jako Grechetto di Todi (lub Grechetto Gentile). Zmiana ta podyktowana była odkryciem zbieżności DNA Pignoletto z innym szczepem używanym we Włoszech – Grechetto. Utrata tej, domniemanej do tej pory, ekskluzywności sprawiła, że winiarze zdecydowali się ochronić nazwę w kontekście miejsca pochodzenia. Tym samym uzyskali region o chronionej apelacyjnie nazwie Pignoletto, w którym uprawia się szczep Grechetto – ten sam lecz z nowym imieniem. Brzmi znajomo? Bardzo podobna historia miała miejsce na niedalekiej północy, w apelacji Prosecco, odnośnie szczepu Glera. On również nazywany był Prosecco do czasu, kiedy jego tożsamość nie została zagrożona winami o tej samej nazwie lecz z innych regionów.

To właśnie w ramach apelacji Colli Bolognesi Pignoletto Superiore DOCG (choć nie do końca, o czym później) swoje wina tworzy Federico Orsi.

Winnica Orsi Vigneto San Vito pozwala ekosystemowy na samoregulację, co wpływa znacząco na zdrowie roślin oraz jakość owoców, które dają.

Orsi Vigneto San Vito mieści się wśród wzgórz okolic Bolonii, w miejscowości Valsamoggia. Historia producenta sięga przeszło 50 lat lecz sam Federico dołączył do przedsięwzięcia w roku 2005. Jego przekonania nadały firmie nową filozofię, której podstawą jest zgoda z naturą oraz pokazywanie odrębność wynikającej z lokalnego terroir i używanych szczepów. Unikalny charakter ponad wypłaszającą standaryzacją. Winnice prowadzone są zgodnie z ideologią biodynamiczną, co oznacza że nie są sztucznie nawożone ani nawadniane. Ekosystemowi pozwala się na samoregulację, co wpływa znacząco na zdrowie roślin oraz jakość owoców, które dają. Minimalna interwencja preferowana jest również w winiarni, gdzie wina fermentują spontanicznie z użyciem naturalnych drożdży. Zatrzymuje się w nich naturalny osad, rezygnując z procesu filtracji. Znaczenie ma także bardzo niska zawartość siarczynów (nie przekraczająca 12 mg/l) pozwalająca na klasyfikację jako wina naturalne.

Ekologiczna myśl tego przedsiębiorstwa rozszerza się dodatkowo na uprawę warzyw oraz świń rasy Mora, z których produkty trafiają do lokalnych restauracji.

Soczyste owoce, aksamitna struktura, średnia kwasowość i trwały, pikantny finisz współpracują doskonale. Ręka sama wraca raz po raz do kieliszka, wina Orsi Vigna del Grotto żeby utrwalić ten smak, którego wina konwencjonalne nigdy nie osiągają.

Orsi Vigna del Grotto Pignoletto 2018 to wino, którego bazą są owoce winnic Grotto i Grottino. Ich areał to ok 1,5 ha a sam winiarz określa je jako najlepsze, jakimi dysponuje. Mam wrażenie, ze Vigna del Grotto porównać można do szampańskich Cuvee Prestige czyli klejnotów w koronie producenta. Spontaniczna fermentacja odbyła się w dużych beczkach z francuskiego dębu Allier. Wino dojrzewało w nich przez 9 miesięcy i było w tym czasie poddane procesowi battonage (mieszaniu z drożdżowym osadem). Pomimo tego, że na stronie internetowej wino określone jest jako Pignoletto DOCG, nazwy tej w roczniku 2018 nie można znaleźć na etykiecie wina. Na kontretykiecie ponadto w miejscu szczepu napisano tylko P. Nasuwa mi to wniosek, że nie jest zaklasyfikowane jako apelacyjne. Może to wynikać z niechęci producenta do stosowania ustalonych urzędowo metod produkcji lub po prostu zbyt wysokich kosztów uzyskania tego tytułu. Jak dla mnie nie zmienia to nic – wino jest wspaniałe. Jego kolor jest złoty i głęboki. Trudno nie dostrzec osadu, który mąci nieco barwę zaznaczając swoją obecność. W nosie zaczyna się prawdziwe przedstawienie. Gruszka, miód lipowy, pigwa, młoda morela, polne kwiaty, grejpfrut – trudno nadążyć z notowaniem! Aromaty są wyraźne i czyste choć zaraz po otwarciu butelki pojawia się na krótką chwilę odrobina lotnej kwasowości. Nic zaskakującego w kontekście naturalnych win. Po chwili nie ma już po niej śladu. W ustach wino jest gęste i pełne smaku. Soczyste owoce, aksamitna struktura, średnia kwasowość i trwały, pikantny finisz współpracują doskonale. Ręka sama wraca raz po raz do kieliszka, żeby utrwalić ten smak, którego wina konwencjonalne nigdy nie osiągają. To wino naturalne w najlepszym wydaniu. Nie muszę usprawiedliwiać tym tytułem jego wad. Wręcz przeciwnie, używam go jako wyróżnienia i dowodu na to, że można zrobić doskonałe wino w pełnej zgodzie z naturą. Wyobrażam sobie, że znakomitą parą kulinarną byłyby tu organiczne warzywa z upraw Orsi, na przykład w formie risotto. Słodka mortadela ze świń Mora także dałaby dobre połączenie podobnie jak pieczony dorsz z ziołową kruszonką. Nie radziłbym zabijać jego potencjału zbyt niską temperaturą. Pokazuje się świetnie nawet w 12 stopniach czyli chłodne a nie lodówko zimne.

Fascynującym elementem poznawania świata win jest ciągłe poszukiwanie. Kiedy już myślę, że znam wszystko, zawsze pojawia się nowy szczep, region czy metoda produkcji, które wnoszą świeżą wartość. Naturalne Pignoletto jest tego doskonałym przykładem. Niemożliwym jest przejście obok niego obojętnie, co z pewnością nie oznacza że wpadnie w każdy gust. Warto jednak podjąć to ryzyko z przeświadczeniem, że w życiu pamięta się jaskrawość i silne emocje a nie szary standard zamknięty w pudełku. Wie to niewątpliwie Federico Orsi – winiarz i entuzjasta, z całym dla nich szacunkiem – nie barman.

 

E. Guigal Crozes Hermitage 2016

E. Guigal Crozes Hermitage 2016

Na południe od Lyonu, w samym sercu apelacji Cote-Rotie, leży malowniczo usytuowana wieś Ampuis. Między rzędami winorośli porastającymi kamieniste stoki wieje wieczny wiatr – Mistral, nie dając chwili wytchnienia spragnionym słońca liściom. To właśnie tu przed przeszło siedemidziesięcioma laty, Etienne Guigal rozpoczął swą samodzielną działalność dając początek jednej z najważniejszych posiadłości regionu – Maison Guigal.

Philippe Guigal, reprezentujący trzecie pokolenie rodziny, z podziwem wspomina dziadka, który uczestniczył przy tworzeniu aż 67 roczników wina. Niebywałe zaangażowanie i pasja Guigalów pozwoliła na przestrzeni lat znacznie rozszerzyć działalność przedsiębiorstwa. Dziś możemy skosztować ich win zarówno z północy jak i południa od Condrieu aż po Chateaneuf-du-Pape. Chcąc posiadać jeszcze większą kontrolę nad procesem winifikacji, firma w 2003 roku rozpoczęła również produkcję i sprzedaż własnych dębowych beczek.

Pracą trzech pokoleń osiągnięto sukces niosący wielki wkład w budowanie międzynarodowej reputacji win z regionu, a szczególnie jego północnej części.

Niebywałe zaangażowanie i pasja Guigalów pozwoliła na przestrzeni lat znacznie rozszerzyć działalność przedsiębiorstwa. Dziś możemy skosztować ich win zarówno z północy jak i południa.

Pierwsze skrzypce wśród czerwonych odmian na północy gra Syrah. To tu znajdziemy, oprócz wspomnianego Cote-Rotie, słynną apelację Hermitage z jej świętym wzgórzem oraz okalającą ją Crozes-Hermitage. Obie skupiają się właśnie na Syrah a główną różnicą pomiędzy nimi jest wysokość. Hermitage korzysta z najlepszych stoków, podczas gdy Crozes-Hermitage rozpościera się również częściowo na płodniejszych glebach niziny. Nie trudno domyśleć się zatem, które z win cieszy się większą estymą. Nie należy zapomnieć jednak o tym, że sława to kosztowny przywar. Czerwone Hermitage to wielkie wina z ogromnym potencjałem dojrzewania ale i bardzo wysoką ceną. Crozes-Hermitage to natomiast odrobinę lżejsze i łatwiejsze w odbiorze wcielenie Syrah, które gotowe jest do picia znacznie wcześniej i potrafi przynieść sporą przyjemność. Zwłaszcza, kiedy ma się do czynienia z jego przykładem od doskonałego producenta.

Cordes Hermitage to wino świetne do picia właśnie teraz, bez konieczności dalszego dojrzewania. W kontekście dopasowania do potraw może być naszym asem w rękawie. Ze względu na świeżość i balans sprawdzi się zarówno do piersi z kaczki, duszonej wołowiny czy twardych serów.

E. Guigal Crozes-Hermitage 2016 to wino o ciemnej rubinowej barwie. Jego zapach prezentuje sporą złożoność. Odnajduję w nim nuty owoców (maliny, jeżyny, wiśnie), przypraw (wanilia) i minerałów (ołówkowy grafit). Ta kompleksowość to miłe zaskoczenie, którego przyczyny można szukać w długim dojrzewaniu w dębie – aż 18 miesięcy. Produkcja własnych beczek najwidoczniej przychyla winom Guigala tego cennego towarzystwa. Ma to znaczenie również dla smaku tego Crozes-Hermitage. W ustach jest ono dobrze zbalansowane, eksponuje taniny ale nie pozwala im dominować. Świeżość czerwonych owoców w ataku gładko przechodzi w waniliową słodycz przypraw, którą odbieram w długim finiszu. Świetne do picia właśnie teraz, bez konieczności dalszego dojrzewania. W kontekście dopasowania do potraw może być naszym asem w rękawie. Ze względu na świeżość i balans sprawdzi się zarówno do piersi z kaczki, duszonej wołowiny czy twardych serów. Dekantacja jest mile widziana ale z pewnością nie konieczna. Wino świetnie radzi sobie będąc nalewane wprost z butelki.

Dolina Rodanu ma wiele do zaoferowania osobom zarówno zwiedzającym ją osobiście jak i odkrywającym jej wina. W drodze do kapliczki na wzgórzu Hermitage dobrze zrobić sobie przerwę na jednym z tarasów winnicy i zażyć przedsmaku wielkiego Syrah, racząc się kieliszkiem Crozes-Hermitage. Koniecznie od Guigala!

Klejnot z Gimblett Gravels: Craggy Range “Sophia” 2014

Klejnot z Gimblett Gravels: Craggy Range “Sophia” 2014

Nowa Zelandia na winiarskiej mapie pojawiła się stosunkowo niedawno. Tempo wzrostu jej popularności jest jednak imponujące. Za tym zjawiskiem stoi głównie szczep Sauvignon Blanc, którego ultraaromatyczne i rozbrajająco przyjazne wina pokochali smakosze z całego świata. Zyskały kolosalną, właściwie balansująca na granicy przesytu, sławę. Taki bieg wydarzeń pociągnął za sobą szczęśliwe dodatkowe konsekwencje, tworząc winiarzom przestrzeń do eksperymentów z innymi stylami wina oraz odmianami winogron.

Myśląc o tym, kochającym zakrętki, kraju a szczególnie o jego czerwonych winach, dojść można do pochopnego wniosku że szczyt jego możliwości to delikatne Pinot Noir. Przez morze krzykliwego wina produkowanego w wiodącym regionie – Marlborough, trudno przebić się mniej popularnej, północnej wyspie. Drzemie tam jednak wielki potencjał na tworzenie znakomitych, eleganckich i długowiecznych win, które swoją jakością konkurować mogą z najlepszymi etykietami Starego Świata. Śpieszę więc przybliżyć Wam tę krainę i biorę tym samym pod lupę mały lecz niezwykle intrygujący jej fragment.

Gimblett Gravels jest nazwą zastrzeżoną dla win z owoców winorośli rosnących w niewielkiej części regionu Hawke’s Bay, na wschodnim wybrzeżu północnej wyspy. Historycznie było to miejsce, gdzie z wielkim sukcesem hodowano owce. Stada pod okiem Johna Gimbletta dorastały wyjątkowo wcześnie, dlatego samo miejsce zawdzięcza nazwę właśnie jemu.

Pierwsze nasadzenia pojawiły się tam w 1981 roku, jednak dopiero początek XXI wieku przyniósł gwałtowny rozwój. Do 1991 roku było tam bowiem zaledwie 20 hektarów winorośli. W tej chwili areał rozciąga się na ponad 800 hektarach. Bliskość zatoki, zapewniająca obecność bryzy, kreuje morski, umiarkowany klimat regionu. Charakterystykę tego miejsca określa jednak nie jego klimat a specyficzna gleba, która dała mu nie tylko drugi człon nazwy ale również sławę najlepszego źródła czerwonych win w całym kraju.

W 2001 roku, zrzeszenie winiarzy działające na tym terenie, zainspirowane precyzyjnym, francuskim podejściem do terroir, zapragnęło wyodrębnić wyjątkową jakość i charakterystykę swoich win. Ich założenia przypominają specyfikację apelacyjną, sami jednak nazywają swoją organizację brandem, którym podpisać może się każdy producent wykorzystujący unikalny typ gleby tego regionu.

Sama nazwa Gimblett Gravels Wine Growing District odnosi się bowiem do żwiru (Gravel). Jego napływowe złoże składa się z ciemnego szarogłazu (greywacke) uformowanego przez rzekę Ngaruroro, której ujście stanowi pobliska zatoka Hawke (Hawke’s Bay). Podłożem winnic jest w zasadzie dawne dno rzeki, która w wyniku powodzi, zmieniła swój bieg odkrywając pozornie bezużyteczne parcele. Luźna struktura gleby sprawia, że doskonale przepuszcza ona nadmiar wody, zmuszając tym samym rośliny do głębokiej penetracji gruntu. Kamienie na powierzchni pomagają zaś utrzymać ciepło promieni słonecznych, którego winorośla szczególnie potrzebują w tym dość chłodnym klimacie.

Podobne zjawisko zaobserwować można np. w południowej dolinie Rodanu (Chateauneuf-du-Pape). Warunki są zatem doskonale zbalansowane i pozwalają na osiągnięcie optymalnej dojrzałości winogron. Nizinny krajobraz winnic zdominowany jest przez winorośla czerwonych odmian. Największe sukcesy odnoszą tutaj odmiany bordoskie (Cabernet Sauvignon, Merlot i Cabernet Franc) oraz wschodząca gwiazda identyfikowana w tych stronach swoim francuskim, a nie australijskim imieniem – Syrah. Białe winogrona reprezentują jedynie 10% areału a ich trzon stanowi Chardonnay. To jednak czerwonym winom przypada szeroka możliwość rozsławiania tych ziem. Mają one bowiem potencjał do pokazania pełnego ciała, soczystych tanin, fantastycznie dojrzałego owocu, ziemistej mineralności a, przy umiejętnym użyciu beczki, również szlachetnego, przyprawowego tła. Wina o takiej strukturze mają świetny potencjał dojrzewania, jeśli tylko ktoś potrafi oprzeć się nieustannie szepczącej pokusie wypicia ich za młodu.

W 2014 roku Craggy Range została uznana za najlepszą winnicę z Nowego Świata przez magazyn Wine Enthusiast

Kilku producentów regionu pokazuje świetną jakość, co potwierdzają wysokie noty międzynarodowych krytyków. Jednym z nich jest Craggy Range, który dysponuje sporym, 100 hektarowym areałem w samym sercu Gimblett Gravels. Rodzinna firma, która jest częścią prestiżowej grupy Family of Twelve gdzie, obok m.in Kumeu River czy Felton Road, winiarze dzielący pasję do produkcji jakościowych win, wspierają się merytorycznie i marketingowo. Bezsprzecznie, kluczem do sukcesu rodziny Peabody jest skupienie się na możliwościach pojedynczych winnic. Każda z nich ma bowiem swój mikroklimat i wyjątkowo reaguje na konkretne szczepy. Jedna z dwóch winiarni producenta – Giants Winery jest dedykowana specjalnej etykiecie “Sophia”, którą z dumą prezentowana jest jako sztandarowy element selekcji. Nie odmówię sobie przyjemności skosztowania tego wyjątkowego wina i postaram się przenieść na papier doznania z tego płynące.

U boku takiego wina jak Craggy Range Sophia marzy mi się gotowany godzinami policzek wołowy w bogatym, ciemnym sosie z dodatkiem korzennych przypraw. Mniej cierpliwym posłuży równie dobrze z krwistym stekiem doprawionym dużą ilością grubo zmielonego pieprzu.

Craggy Range “Sophia” 2014 to wino oparte o kupaż trzech szczepów: Merlot (61%), Cabernet Sauvignon (20%) i Cabernet Franc (19%). Dojrzewało przez 19 miesięcy w beczkach z francuskiego dębu, z których 40% użyto po raz pierwszy. Jego barwa jest wciąż silna i prezentuje głęboki rubin, blednąc na rantach w stronę granatu. W intensywnym zapachu znajduję czarne jeżyny, kompot śliwkowy, ciemną wiśnię, mokry tytoń, wyprawioną skórę i słodki cynamon. Przychodzą one warstwami, niespiesznie, zmieniając się miejscami i dając się odkryć najlepiej podczas cierpliwej degustacji. W ustach wino jest pełne, intensywnie owocowe, wypełnione po brzegi wygładzoną taniną i spięte energiczną kwasowością. Alkohol daje o sobie znać w finiszu niosąc echo smaku na długo po przełknięciu. Intrygująca złożoność i świetna równowaga sprawia, że zapomina się na chwile, że wino powstało w Nowym Świecie. Dojrzałość owocu wypada dokładnie w punkt, zostawiając miejsce na kwasowość i elegancką beczkę. Naprawdę jest się czym chwalić! Wydaje mi się, że jest blisko swojego punktu szczytowej jakości. Taniny są miękkie i zaokrąglone. Świetnie wtapiają się czekoladową słodyczą w głębię aksamitnego owocu. Warto spróbować je przed i po dekantacji w porządnym, pojemny kieliszku. U boku takiego wina marzy mi się gotowany godzinami policzek wołowy w bogatym, ciemnym sosie z dodatkiem korzennych przypraw. Mniej cierpliwym posłuży równie dobrze z krwistym stekiem doprawionym dużą ilością grubo zmielonego pieprzu. Na tym oczywiście nie kończy się jego potencjał łączenia z jedzeniem. Ważne, żeby na talerzu znalazło się coś ze zwartą strukturą, pełnią smaku i przyprawami.

Nowa Zelandia to nie tylko Sauvignon! Świetne czerwone wina z Gimblett Gravels konsekwentnie pokazują coraz lepszą jakość. Jest to na pewno odzwierciedlenie korzystnego terroir ale nie należy zapominać o ogromnym zaangażowaniu winiarzy, którym zależy bardziej na wysokiej jakości niż szybkim zysku. Warto włączyć to miejsce do szlaku winiarskich podróży i odwiedzić je choćby przez kontakt z wyjątkowymi winami. Odpłacą one hojnie za taką ciekawość.

 

Turo de’n Mota: odwaga, zaufanie, cierpliwość

Turo de’n Mota: odwaga, zaufanie, cierpliwość

Złamanie konwencji wymaga odwagi. Pionierzy wyznaczający nową ścieżkę biegu historii, biorą na siebie zarówno ciężar odpowiedzialności jak i niedowierzający, często pogardliwy wzrok sceptyków. Niezachwiana wiara we własne możliwości cechuje jednostki wybitne, widzące powyżej przeciwnościami i nie dające się zdefiniować przez otaczające je schematy. Ikoną tej odwagi, w kontekście hiszpańskiego winiarstwa, jest Recaredo wraz z ich flagową etykietą Turo d’en Mota.

Pierwsze wino musujące w całości oparte o szczep Xarel-lo. Pierwsze stworzone z owoców pojedynczej parceli – Turo d’en Mota (po katalońsku “Wzgórze rodziny Mota”), która to jako pierwsza uzyskała status Paraje, odpowiednik Grand Cru. Wreszcie, twórcy tego legendarnego wina, w porozumieniu z pięcioma innymi najwybitniejszymi producentami hiszpańskich win musujących, zawiązali porozumienie pod nazwą Corpinnat. To zrzeszenie, dążąc do podniesienia jakości win, ustanowiło własne zasady dotyczące pochodzenia i procesów produkcji wina, osobne od praw apelacyjnych. Ostatecznie, początkiem 2019 roku wszyscy producenci Corpinnat opuścili apelację DO Cava, odcinając się od produkujących setki milionów butelek, gigantów branży. Postawili na lokalną tożsamość, wysoką jakość i zgodę z naturą. Ta rewolucja ideologiczna nie byłaby możliwa, gdyby nie odwaga rodziny Mota, której wzgórze dało nazwę najlepszemu hiszpańskiemu winu musującemu – Turo d’en Mota.

Najlepsze hiszpańskie wino musujące – Recaredo Turo de’n Mota


Uśmiecham się czytając wspomnienia różnych autorów dotyczące wizyty w winnicach Recaredo. Próbują oni ująć słowami rzecz niewytłumaczalną. Wyjątkowość i czar tego miejsca sprytnie uchylają się przed precyzyjnymi określeniami. Może to widok góry Montserrat, majestatycznie doglądającej otaczających ją winnic? Może dźwięk śpiewu ptaków, których gniazda nierzadko wplątane są w liście starych krzewów winorośli? Może zapach dzikiego kopru i nagrzanej, wapiennej gliny?
A może to niepowtarzalny smak win tak ściśle zapisuje te chwile w ludzkiej pamięci? Sam mam problem w opisaniu własnych reminiscencji. Nie dziwię się jednak słowom Tona Moty, który zwraca uwagę bardziej na energię tego miejsca i jego prawie osiemdziesięcioletnią historię. Krzewy posadzone w sercu Katalonii, Alt Penedes, od 1940 roku służą jego rodzinie nie jako poddani a jako przyjaciele. Winnice prowadzone są zgodnie z filozofią biodynamiczną i największą troską o odnawialność i harmonię ekosystemu. “Wykorzenić choć jedną z nich byłoby jak wykorzenić samych siebie” – Drogi czytelniku, pozwól żeby ten cytat przez chwilę w Ciebie wsiąkł. Jedynie taki rodzaj zaufania i miłości do terroir może stanowić podłoże dla najwybitniejszych win świata. Turo d’en Mota to parcela o powierzchni 0,97 hektara, której całość obsadzona jest lokalnym Xarel-lo. Dziś nie dziwi to nazbyt jednak osiem dekad temu taki eksperyment z niezbyt popularnym i dość kłopotliwym szczepem musiał być powodem niejednej drwiny. Nikomu wówczas przez myśl nie przeszłoby, że katalońskie wino musujące będzie stawiane do porównań z najlepszymi Szampanami i wiele z nich wpędzi w kompleksy. Owoce z tego niewielkiego skrawka ziemi w 1999 roku dały bazę na wino, które po dekadzie dojrzewania, opuściło ciemne piwnice nie jako kolejna z setek milionów butelek Cavy a jako wschodząca gwiazda jakościowej rewolucji. Ten pierwszy, historyczny rocznik Turo d’en Mota de Recaredo wcielony został do zestawienia “Decanter’s Wine Legends” obok Chateau Latour 1961, Chateau Lafite 1982 czy Domaine de la Romanee Conti La Tache 1978.

Narodziny tej etykiety stanowią przełom w międzynarodowym postrzeganiu Cavy

Dzięki niej świat dowiedział się o tym, że musy z Katalonii mogą zaskakiwać solidną kwasowością i surową, skalistą mineralnością. Udowodniono jednocześnie, że wytrzymują one próbę czasu, wychodząc z dziesięcioletniego dojrzewania z wielką werwą i wciąż niezmierzonym potencjałem. Zaufanie, którym rodzina Mota obdarzyła nielubiany szczep Xarel-lo i trudną ziemię Penedes, zaprocentowało wybitnym winem, które na przestrzeni lat stało się ikoną. Sukces jednak nigdy nie jest przypadkiem a zawsze sumą starań wszystkich jego twórców.

Praca nad winem zaczyna się w winnicy.

Praca zaczyna się w winnicy. Niemal każdy enolog, oprowadzając po polu grupę zwiedzających, na którymś etapie wizyty powie: “Z dobrych owoców można zrobić dobre lub złe wino. W przypadku złych owoców, droga jest tylko jedna”. Planując zatem produkcję wyjątkowego trunku, należy zacząć od podstaw czyli od dbałości o winorośl. Recaredo od lat wyznaje zasadę “obserwacja nad interwencją”. Winiarstwo biodynamiczne w ich wydaniu przybliża ich do życia wewnątrz winnicy, serca jej ekosystemu. Nie stosują zatem niecierpliwych praktyk rolnictwa konwencjonalnego. W zamian pobudzają naturę do działania na ich korzyść. Regulatorem azotu w typowej winnicy może być nawóz. U biodynamików jest to… cieciorka. Żywi pracowników winnicy a glebie dostarcza cennych składników. 100% natury, 0% strat. Z pomocą w walce z natrętnymi owadami przychodzą nietoperze. Zaproszone do winnicy, regulują populację insektów eliminując konieczność trujących oprysków. Rezygnacja z chemikaliów przywraca aktywność mikroorganizmów wewnątrz gleby, wzmacnia rośliny i zapewnia im przedłużoną żywotność oraz odporność na choroby. Na efekty takiej pracy trzeba czekać dłużej i pilnie obserwować reakcję winorośli. Rodzinie Mota nie brakuje jednak cierpliwości. Muszą okazać jej znacznie więcej w kolejnych etapach produkcji wina. Każda butelka Recaredo dojrzewa w ręcznie wykutych piwnicach nie krócej niż 5 lat. Turo d’en Mota, jako wino flagowe, w zależności od rocznika spędza tam od 130 do 148 miesięcy. Cały ten czas jest ono zamknięte naturalnym korkiem a przed degorgement (usuwaniem osadu) ręcznie obracane w przygotowaniu do tego procesu. Wybranym stylem dla całości selekcji producenta jest Brut Nature, czyli bez dodanego cukru. Tak dopracowane wina nie potrzebują bowiem makijażu. Dają doskonałe odzwierciedlenie terroir i krzywdą byłoby to maskować. Nie inaczej rzecz się ma w przypadku Turo d’en Mota, którego roczna produkcja rzadko przekracza 4000 butelek. Należy również zaznaczyć, że zwieńczeniem filozofii prostoty jest fakt, że zawsze powstaje ono z jednego rocznika. Jedna parcela, jeden szczep, jeden rocznik. Cierpliwość do winorośli i chłodu piwnic dopełnia odwagę i zaufanie. Efektem jest wino o unikalnej historii i charakterze. Cieszę się mogąc recenzować jego najnowszy rocznik – 2006.

Zbiory w 2006 roku były bogate a pogoda stworzyła fantastyczne warunki do produkcji win o wysokiej intensywności i dobrej równowadze. Powstały 4864 butelki, każda z unikalnym numerem i minimalistyczną etykietą, przy produkcji której nie został użyty tusz. Litery są z niej wycięto laserowo, co ma reprezentować filozofię minimalnej interwencji. Wino w kieliszku wygląda młodo, biorąc pod uwagę długość dojrzewania (136 miesięcy). Mieni się jasnożółtą barwą, złamaną tu i ówdzie strużką bardzo drobnych bąbelków. Jego zapach opowiada historię. W pierwszym momencie zabiera mnie do wspomnień o wzgórzu Mota, dając aromaty dzikich ziół i mineralności. Chwilę później stoję już w progu barcelońskiej piekarni czując zapach orzechowych ciastek, tarty cytrynowej i Crema catalana kuszącego aromatem palonego karmelu. Niespotykana różnorodność! W ustach wino jest fantastycznie zbalansowane, kremowe i eleganckie lecz niepozbawione grejfrutowej kwasowości. Musowanie jest delikatne i z czasem znika zostawiając mnie z kieliszkiem doskonałego i dojrzałego wina spokojnego. Świetnie jest móc poznać oba te oblicza. Żadne z nich nie zawodzi wysokich oczekiwań, pozostawiając po sobie długi, kompleksowy finisz. Możemy w nim wychwycić subtelną orzechowo-grzybową oksydację, nie obcą żadnemu miłośnikowi dojrzałych win musujących. Wino kompletne. Proponuję serwować je w temperaturze 10 stopni, w kieliszku do białego wina. Może to zabrzmieć niedorzecznie ale nie broniłbym się przed dekantacją. Wino bardzo zyskuje na kompleksowości po kwadransie w kieliszku. Ostrzegam jednak, że traci na bąbelkach. Najrozsądniej zatem byłoby podzielić je na pół i część spróbować od razu a resztę po dłuższej chwili. Nie jestem przekonany co do łączenia go z jedzeniem. Takie wina lubię poznawać solo lub z bardzo prostymi daniami. Pasowało mi do smażonych, słonych stynek, które nawet nie próbowały z nim rywalizować.

Turo d’en Mota to legenda wśród hiszpańskich win. Każdemu radzę się z nią zmierzyć. Jest to spotkanie wymagające odwagi, zaufania i cierpliwości. Zmysłowa nagroda jest jednak warta swojej ceny, dając przeżycie jedyne w swoim rodzaju.

 

Tylko do końca grudnia Recaredo Turo de’n Mota w specjalnej cenie 399 zł!

Zapisz się do newslettera i otrzymaj 20% rabatu!

Bądź na bieżąco z naszymi nowościami i aktualnościami. Zapisz się do naszego newslettera i otrzymaj aż 20% rabatu na pierwsze zakupy!

Dziękujemy! Sprawdź skrzynkę pocztową i potwierdź subskrypcję.